wtorek, 1 listopada 2016

Kiedy praca męczy

Na początku jest super. Pierwsze poważne zlecenia. Musisz się do nich przygotować jak najlepiej tylko potrafisz. Szukasz materiałów, kupujesz niezbędne rzeczy, czytasz i z lekkim stresem okraszonym podekscytowaniem czekasz na ten pierwszy dzień, kiedy w końcu wejdziesz do sali szkoleniowej, wrzucisz pierwszego posta w ramach fejsbukowej współpracy, twoja grafika pojawi się na stronie zleceniodawcy, dostarczysz pierwsze zamówione teksty do agencji i zdarzy się cokolwiek, w co angażujesz się całym sercem. Przychodzi jednak listopad, nic ci się nie chce, a twoją głowę ogarniają myśli "kiedy w końcu odpocznę?", a każdy kolejny dzień pracy zakrawa o mordęgę. Do końca kontraktu daleko. Co robić?

Nikt nie jest cyborgiem (a przynajmniej jeszcze nie). Kiedy po wielu miesiącach wytężonej pracy coś, co na początku sprawiało ogromną radość nagle staje się oklepaną formułką, szef dostarcza odpowiednią dzienną porcję adrenaliny, a ty rwiesz sobie włosy z głowy i mówisz o królestwie za tydzień wolnego, to znak, że czas coś zmienić. W przypadku zleceń jest to o tyle problematyczne, że często nie możemy sobie wziąć urlopu. Znajdzie się milion wymówek, że szkoleń nie da się przełożyć albo launch strony, na którą robisz grafiki jest nie do przesunięcia. W pracy na etacie to samo. Poczucie obowiązku nie pyta na pozwolenie, kiedy ma się uaktywnić w twojej głowie - po prostu jest. I psuje absolutnie każdy aspekt życia od poniedziałku do piątku.
CC by 2.0.;Martha Soukup
Ale na serio muszę się do tego zmuszać?

Kiedy jesteśmy psychicznie obciążeni różnymi sprawami z naszego życia, ciężko jest wykrzesać z siebie jeszcze kilka iskierek siły, żeby popchnąć do przodu kwestie związane z rozwojem osobistym. Ten rozwój może być różny, od czytania książek z dziedziny, która nas interesuje (ale nie jest stricte związana z tym, co robimy w pracy) po dodanie kilkunastu minut biegania po spoconym deszczem chodniku co drugi dzień. Tak czy inaczej, przynajmniej u mnie, wszystkie tego typu zdarzenia wymagają przymuszenia się do robienia danej czynności, dopóki nie wejdzie mi ona w krew.
Nie jest to najprostsza i najbardziej pożądana rzecz na świecie, kiedy wieczory w łóżku mijają głównie nad rozmyślaniem o kolejnym dniu w pracy, ale na pewno warto w tym kierunku płynąć swoim statkiem z lekko zardzewiałą od stresu burtą. Dlaczego? Oprócz możliwości zdobycia nowego hobby, wytrenujemy w sobie też pożyteczne przyzwyczajenia - dużo lepsze od wieczornej paczki czipsów przed komputerem.

Co ja właściwie mogę robić? Dość mam przecież zajęć

Na pewno coś, co będzie substytutem wieczornej męczarni umysłowej. Nie marnujesz przy tym czasu. Wszak póki co spędzasz go na próbach ulepszenia swoich projektów lub rozmyśleniami nad poprawą efektywności pracy. A po pracy nie jesteś już w pracy - przynajmniej jakiś krótki czas wygospodaruj dla siebie, a twoje ciało i umysł podziękują ci siłą spokoju. 

Konsekwencja rodzi się w bólach. Często możesz nie mieć ochoty na czytanie kilku stron książki dziennie, ale chętnie oderwiesz się od szarej rzeczywistości. Co jest zatem ważniejsze dla ciebie? To podstawowe pytanie, które trzeba sobie zadać. Komfort psychiczny i relaks chociaż chwilę dziennie czy bezustanne umartwianie o jutro, które najpewniej przyczyni się niebawem do pierwszych problemów zdrowotnych - kwestia do rozstrzygnięcia dla ciebie.

Jeśli jednak decydujesz się na wyrwanie z zabieganego dnia chociaż godziny dla siebie i swojej duszy, pomyśl nad tym, co można w tym czasie zrobić i co będzie plasterkiem na rany po całodziennej walce.

Dla mnie to nie było takie łatwe zadanie. Wszystkie możliwości wydawały mi się albo nudne albo zbyt czasochłonne. Nie mogę się skupiać na jednej rzeczy, operować na jednej aktywności i wiązać z relaksem tylko jednego reduktora stresu. Jak dla mnie, najlepszym i najbardziej długofalowym rozwiązaniem było przekierowanie myśli na zdrowszy styl życia. Większość ludzi wciąż otwiera buzię ze zdziwienia, że jak to, smaczne rzeczy nie zawsze są zdrowe? Ano nie są. Pakując do swojego żołądka kilogramy frytek i pizzy z tłustym serem nie dorobisz się skoku nastroju, a co najwyżej dodatkowych boczków i kilku pryszczy na nosie. 
Aktywność fizyczna również jest wskazana. I to nie taka, że maszerujesz na przystanek codziennie rano i wieczorem. Nikt też nie mówi, że masz od razu biec do sklepu sportowego po nowe buty do biegania i strój termiczny. Przecież aktywność nie zawsze równa się zalanym potem oczom. Spróbuj medytacji, jogi, poczytaj o technikach oddechu, mindfullness, obejrzyj inspirujące treści na YouTube. Przecież tak wiele możesz, a nikt nie musi wiedzieć, że w domowym zaciszu ciśniesz swoje rekordy na rowerku stacjonarnym albo doskonale zgrywasz się z Ewką Chodakowską.
Inną alternatywą jest rozwój osobisty. Czujesz, że jest kilka innych obszarów, które cię interesują, ale twoja moralność szepcze ci po cichu, że przecież w zasadzie masz pracę i to w niej powinno nastąpić doskonalenie. Tyle, że to bzdura, bo nadal możesz w ramach hobby zająć się czymś innym. Interesuje cię nauczanie? Poszukaj kursu trenerskiego. Chcesz nauczyć się obsługi mediów społecznościowych? Poszukaj źródeł, porejestruj się na stronach, dołącz do grup na fejsbuku. Podążaj za tym, co chcesz robić tu i teraz, nie zastanawiaj się czy ten warsztat robótek ręcznych przyda ci się za dziesięć lat.

Oczyść swój umysł i nie miej nic przeciwko

Trzeba wyjść poza swoją strefę bezpieczeństwa.Wygrzebać się z kolorowej pościeli, zrobić coś inaczej niż zawsze. W głowie dudnią trąby, że to się nie uda, nie ma sensu próbować. I to są właśnie te granice strefy komfortu, które trzeba opuścić, żeby zacząć odpoczywać, relaksować się na serio, a nie tylko udawać odpoczynek z pilotem w ręku. Oczywiście, nie neguję, że to dla kogoś może być wartościowym relaksem, ale czasem warto iść po więcej i zrobić coś, co wydaje się być przerażające, ale z czasem stanie się nowym buforem bezpieczeństwa. Prosty przykład: bieganie. Wiesz, że chcesz coś zrobić ze swoim ciałem, ale obezwładnia cię myśl, że wszyscy będą się gapili na twój niezdarny i wolny bieg? Że zrobisz z siebie pajaca? Nic bardziej mylnego - bo tak naprawdę nikogo nie interesuje, że biegasz, że twarz masz czerwoną jak sok z pomidorów. Po kilku razach odkryjesz, że hej, to nie jest takie straszne. Zwyczajnie nie miej nic przeciwko nowym formom relaksu, które do tej pory wydawały się leżeć gdzieś poza zasięgiem.

Uważaj na to, co ma stać się nowym bezpiecznym przylądkiem

Przepuszczanie połowy wynagrodzenia na nowe buty, torebki, narzędzia do majsterkowania, niepotrzebne meble, kolejne gadżety do domu (których i tak już nie masz gdzie stawiać) nie jest dobrym pomysłem. Za kilkanaście dni po zakupowym amoku obudzisz się z pustym portfelem i stres powróci. A zakupy - cóż, poprawiają humor, ale nie o to nam chodzi. Chyba, że jesteś "moim" typem człowieka i zakupy, tłoczne miejsca zupełnie cię odstraszają. 
Zmierzam do tego, że małe gratyfikacje za osiągnięcia są okej, ale czynienie z zakupów i ogólnego odpływu gotówki sensu życia i relaksacji nie jest w porządku. Próbuję przekazać tu treść, że masz wiele możliwości, aby osiągnąć pełen relaks bez nakładów finansowych, bo przecież dążymy do tego, aby formy relaksu, które sobie wybierzesz były długofalowe, prawda? Mają kształtować twoje wnętrze, a nie być kolejnym bzdetem na półce, który stanie się za chwilę nośnikiem kurzu.
Podobnie może się stać np. ze sportem. Dwa dni po pierwszej wyprawie rowerowej czy biegowej już planujesz starty w miejskich maratonach, najlepiej za miesiąc. Przy okazji fundując sobie prostą drogę do przetrenowania, zakwasów, kontuzji i kolejnym powodem do stresu i smutku, jakim może być brak możliwości startu lub daleka pozycja.

Długopis, lista, kolorowe kartki

A teraz usiądź sobie na luzie. Nie jesteś teraz w pracy. Na kartkach spisz, co może być twoją formą relaksu. Oceń wszystkie swoje propozycje w skali od najbardziej prawdopodobnych po najcięższe do zrealizowania (z różnych przyczyn, może akurat teraz nie możesz pozwolić sobie na kupno nowej książki albo masz skręconą na jesiennych liściach nogę). Przyczep je w widocznym miejscu. To o tyle ważne, że często w amoku codzienności zapominamy o swoich marzeniach, dążeniach, planach. Byłoby naprawdę świetnie, gdyby te wszystkie formułki pojawiały się codziennie rano i po pracy w zasięgu twojego wzroku.
Nie ciśnij się, że musisz zacząć od zaraz.
Przeczytanie nawet kilku stron przed pójściem do łóżka to już będzie sukces. I pierwszy krok na drodze do osiągnięcia spokoju ducha.

W przyszłości rozpiszę nieco techniki oddechowe, które możesz stosować w pracy, w domu, w łóżku przed zaśnięciem, a które przyniosą ukojenie dla zszarganych nerwów.

Masz jakieś odskocznie po pracy? Podziel się nimi, niech inni się zainspirują!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz